Mapa biurek i inne niespodzianki
W biurze konstruktorów czuję się trochę jak odkrywczyni na nieznanym lądzie. Jestem pisarką wśród inżynierów – jedyną osobą od słów w zespole pełnym ludzi od liczb. Mój świat dotąd wypełniały książki i artykuły, a teraz otaczają mnie monitory z rysunkami technicznymi i tablice zapisane wzorami. Pierwszy tydzień zapowiada się ciekawie, trochę onieśmielająco, ale przede wszystkim intrygująco.
Mapa biurek i nowe terytorium
Jeszcze zanim poznaję wszystkich kolegów, dostaję do ręki kartkę, którą żartobliwie nazywam mapą skarbów. To plan rozstawienia biurek z naniesionymi imionami pracowników. Poprzednik zostawia mi mapę, a właściwie szkic z rozmieszczeniem osób przy stanowiskach – konstruktorów w swoim żywiole. Borze szumiący! – myślę zwięźle i konkretnie – niech mu bozia wynagrodzi to w dorodnych pomidorach i ogórkach, bo wiem, że jest zapalonym ogrodnikiem. Zapalonym – nie mylić z podpalonym. Posyłam mu wdzięczność i… gubię mapę. Oczywiście.
Imiona, twarze i chwila zapomnienia
Lawina imion zalewa moje uszy: „Cześć, jestem Tomek… Jacek… Łukasz… Miło nam, że do nas dołączyłaś.” Staram się słuchać uważnie, naprawdę! Ale po kilku minutach mój mózg kapituluje. Reset.
Zapamiętuję tylko część imion – te najłatwiejsze albo te, które kojarzą mi się z kimś bliskim. Reszta ulatuje jak powietrze z balonika. No dobra – tych po prawej stronie zapamiętuję. A reszta? Ech. Patrzę ukradkiem na mapę (jeszcze zanim ją zgubiłam), ale potem improwizuję. W końcu „hej, Ty tam od wielkiego kubka!” też brzmi całkiem swojsko.
Kierownik z ludzką twarzą
W tym drobnym chaosie nie sposób nie zauważyć kierownika. Spodziewam się kogoś surowego, zabieganego – w końcu to szef konstruktorów. Tymczasem delikwent 😉 okazuje się człowiekiem o serdecznym uśmiechu i spokojnym głosie. Wyglądem przypomina pewnego władcę Polski, więc pomylić go z kimś innym nie sposób. Uroda nienachalna i spokojna. Okulary, rzeczowość i konkretność wypowiadanych słów ujmują. Po bliższym poznaniu widzę morze wiedzy specjalistycznej i rzeczowej precyzji – to czyni go jeszcze bardziej kompetentnym. Czasem mówi tak spokojnie, że zaczynam podejrzewać, że to on ma w biurze funkcję UPS-a: nieprzerwany przypływ cierpliwości.
Herbaciany rytuał
Inżynierowie podczas pracy są tak skupieni, że potrafią zapomnieć o wietrzeniu biura – to ja przejmuję ten obowiązek. A jeśli chodzi o herbatę – potrzeba hasła. herbatę chodzi się stadnie, nie solowo. I to jest bardzo zrozumiałe. Idąc dyskutujemy o polityce, pomidorach na działce lub imieninach cioci Ziuty. Czyż może być coś bardziej integrującego?
I ja się przyłączyłam do wycieczek po herbatę. A co do imion kolegów… cóż, nadal ich nie pamiętam. Taka już moja natura. Uznaję, że „Młody”, „Robaczku” czy „Pysiu” każdemu przypasują. Jak komuś nie pasuje – znaczy, że nie był jeszcze na wspólnej herbacie. I tym oto własnym sposobem wnoszę do biura odrobinę matczynej, nieprzymuszonej przytulności. 🙂
Nikt nie protestuje. Mało tego po lekkich uśmiechach pod nosem, wnoszę, że nowy „zwyczaj” przypadł społeczeństwu do gustu.
Pisarka wśród inżynierów – dzień pierwszy: Śrubki, Corel i poker face
Jeśli poruszyły Cię moje słowa, rozbawiły lub posmakowały – otul mnie aromatem filiżanki kawy.
Posłuchaj mnie na YouTube: 👉 Avatea Edyta