Balkonik
Balkon, balkonik – kiedyś przywodził mi na myśl Julię.
Balkon znajdował się niewysoko, na pierwszym piętrze. Kuta poręcz, wijąca się w regularnych wzorach. Donica z bujnymi, słodko pachnącymi kwiatami. Julia w zwiewnej halce, wychylająca się i wypatrująca Romea. Srebrzysta tarcza nad jej głową i wiatr poruszający jej włosy. Balkon należał do Julii.
To było takie naturalne – Julia na balkonie.
Zupełnie inny balkon zobaczyłam kiedyś w pubie w Anglii.
Drewniane, lekko skręcające się schody, dwa wielkie, grube filary i solidna poręcz – ta sama, której dotykały tysiące dłoni. Chropowata, czasem lekko klejąca od piwa. Balkonik mieścił trzy małe stoliki i cztery drewniane krzesła przy każdym z nich.
Na dole po prawej stronie mieścił się bar. Właściciel wycierał szklanki nieskazitelnie białą ściereczką. Za ladą jego córka – może piętnastoletnia – nalewała piwo do kufli. Miała rude włosy splecione w dwa warkocze. Wyglądała jakby niosła dwie pochodnie.
Każdy, kto wchodził, był witany po imieniu.
Barman był bezpośredni: skąd jestem, co tu robię, jak nazywa się moje dziecko i… kot. Ale było w tym coś ciepłego, bez wścibstwa – zwykła, ludzka ciekawość. Opowiedziałam o sobie, jak umiałam. I wróciłam. A gdy pojawiłam się drugi raz, usłyszałam swoje imię – miękko, z akcentem.
Polubiłam to miejsce.
Barmana. Jego córkę.
I Katelyn.
Katelyn miała około osiemdziesięciu lat.
Codziennie wieczorem przychodziła na jedno małe jasne. W soboty i niedziele – whisky. Przytulała rudą córkę barmana, rozmawiała z nim ciepło, po czym wspinała się na balkonik – schodek po schodku, powoli. Zawsze siadała przy środkowym stoliku, skąd miała widok na całą salę.
Nie siedziała długo sama.
Ktoś – kobieta, mężczyzna, młodszy, starszy – dołączał.
A Katelyn zaczynała opowiadać.
Miała wspaniałe poczucie humoru. Rozmówcy wybuchali śmiechem. Kiedy pewnej soboty i ja usiadłam przy niej, niewiele rozumiałam. Ale śmiałyśmy się razem. Na balkonik przyszła grupa młodych ludzi – pięć minut później siedzieli wokół niej, śmiejąc się do łez.
Zaczęłyśmy spotykać się w każdą sobotę.
Przychodziłyśmy wcześniej – uczyć się wspólnie angielskiego. Katelyn była nauczycielką matematyki. Dzięki niej zaczęłam mówić coraz lepiej.
Pewnego dnia nie przyszła.
Siedziałam na balkonie i wpatrywałam się w drzwi. Zapytałam córkę barmana – też była zaskoczona. Obiecała zadzwonić.
Tydzień później – przyszłam wcześniej.
Barman od razu uspokoił mnie: miała wypadek, ale niegroźny! Będzie dziś! Choć słabiej chodzi.
I przyszła.
Najpierw skrzypienie kółek.
Jedna noga. Druga. Balkonik. I znów – krok, skrzyp, krok, skrzyp. Stanęła przy schodach i spojrzała w górę. Poderwałam się – nie tylko ja.
W oczach Katelyn był smutek.
Jeden ze stałych gości – potężny mężczyzna – podszedł, podniósł ją jak piórko i wniósł na balkon. Brawa.
Od tamtej pory – tak już było.
Kiedy Katelyn pojawiała się w drzwiach, ktoś ją wnosił. Ktoś podawał piwo. Ktoś wycierał stolik. Ktoś czekał, aż zacznie opowiadać.
I opowiadała.
O swoim życiu. O tych, których znała. Historie pełne śmiechu, wzruszeń, wspomnień. Takie, które zostają.
Musiałam wrócić do Polski.
Długo trzymałam ją w ramionach.
Dziś, kiedy myślę o balkonie – nie widzę Julii i Romea.
Widzę pogodną staruszkę, posuwającą przed sobą balkonik. Widzę ją w ramionach brodatego mężczyzny. Widzę, jak siada przy środkowym stoliku. Jak podnosi kufel lub szklaneczkę whisky.
Widzę ludzi, którzy słuchają.
Balkonik. I wierna mu Katelyn.
To takie naturalne. Katelyn na balkonie.
Jeśli poruszyły Cię moje słowa, rozbawiły lub posmakowały – otul mnie aromatem filiżanki kawy.
Porządki bywają początkiem przygód. Czasem coś oddaję, czasem coś puszczam w świat, żeby znalazło nowy dom. Zajrzyj – może właśnie u mnie czeka Twój drobiazg z historią.
Zajrzyj do mojej szafy na Vinted






Jest klimat. Widzę, że lubisz pisać o ludziach starszych:-)