Mysz w biurze, czyli jak Lukrecja przejęła nasze miejsce pracy

Czasem największe dramaty nie dzieją się w sali konferencyjnej, tylko… pod krzesłem. Gdy w biurze pojawia się niespodziewany gość, praca zamienia się w teatr – z napięciem, bohaterami i myszą. Poznaj Lukrecję – jedyną w swoim rodzaju biurową myszkę, która na kilka dni zawładnęła umysłami (i kanapkami) zespołu inżynierów.

Mysz w biurze – co się wydarzyło?

Scena pierwsza

Zaczęło się od okularów. Mam dwa rodzaje – do bliży i do dali – i czasem z rozpędu wychodzę gdzieś, mając na nosie nie te, co trzeba. Tym razem założyłam te do dali, ale obraz i tak był trochę zamazany. Wróciłam do biurka z pokoju socjalnego i coś mi mignęło pod spodem. Pomyślałam: przewidzenie, włos, może kartka? Zaglądam pod krzesło – nic.

Siedzę przy biurku, projektując strony do pilnej instrukcji, i nagle kolega z prawej – nazwijmy go Misiem, bo głos ma miękki, posturę przyjazną, ale hobby bokserskie – mówi: „O, mamy mysz.” No i wszystko jasne. To, co mi wcześniej mignęło, to była mysz. Zaczęła się rozmowa, że to przecież parter, że w zeszłym roku też była. Pułapki trzeba rozłożyć – mysz może urocza, ale sprzętu elektronicznego gryźć nie wolno.

Z radością podskoczyłam: „Mamy zwierzątko w biurze!” Od razu powiedziałam, że to musi być Lukrecja. Dlaczego Lukrecja? Nie wiem – myszy mi się kojarzą z tym imieniem. I tak oto biurowa mysz zyskała tożsamość.

Scena druga – biurowa panika i próg

Lukrecja przemknęła spod biurka Misia w stronę mojego, schowała się za szafką. Koniec dnia, pułapka znaleziona, ale bez przynęty – nikt nie miał nic odpowiedniego.

Nazajutrz wchodzę i pytam: „Widział ktoś Lukrecję?” Nikt nie widział. Pułapka nie zadziałała – wiadomo, pusta. Ale wszyscy coś przynieśli – sera, chleba, kanapkę z szynką – żeby ją przyciągnąć. Następnego dnia znów się nie złapała. Za to kolega spod okna mówi: „Mysza przetuptała przez całe biuro.” Lukrecja zaczyna się oswajać.

Idę robić kawę, wracam – znowu przetuptała. I tu trzeba zaznaczyć: ona nie przemykała jak w kreskówce. Ona leciała – przez całą szerokość biura, między nogami jednego kolegi, drugiego, a ci – zrywając się jak na alarm przeciwpożarowy – rzucali się, co mieli pod ręką: kubki, długopisy, podkładki pod myszki. Nie w celach zbrodniczych, tylko w akcie obrony biura i kabelków. Bo przecież na tych kablach pracują komputery, a na komputerach – ludzie, którzy tworzą bardzo ważne rzeczy dla całego świata. To nie s…

Chłopaki próbują ją dorwać, ale myszka szybka i zniknęła pod podłogą. Czystecznie, bez skutku.

Scena trzecia – gdzie się podziała Lukrecja?

No właśnie – zniknęła pod takim progiem pośrodku biura, może trzydzieści centymetrów szerokości, a wysoki na ledwie dwa, może trzy. Ja w matematykę dobra nie jestem, więc wybaczcie – nie będziemy tu suwmiarką biegać. Ale wiem jedno: to coś, co ma na wierzchu metal, blachę, jak zwał, tak zwał. I to się trochę rusza – raz w tę, raz w tamtą, jak ktoś kopnie nogą albo przechodzi.

No i Lukrecja – zniknęła. Jakby się zapadła pod ziemię. Mija godzina, druga, trzecia. Cisza. Zero myszki.

Nadszedł czas posiłków – a u nas w biurze to rzecz święta. W pokoju socjalnym huczy i pachnie, ale moi współpracownicy to typy osiadłe, matematyczne, cztery litery zawsze przyklejone do krzeseł. I właśnie w trakcie tego siedzącego obiadowania, między jednym pomidorkiem a kanapką z szynką – które, swoją drogą, przygotowały im kobiety w domach, pachnące i solidne (mówię o posiłkach, nie kobietach, bo kobiet nie znam) – pada hasło:

– Ej, gdzie jest Lukrecja?

Zaczynają się rozważania:
– Może się schowała.
– Albo… może została zgładzona.

No i się zaczęło.
– Mamy morderstwo w biurze! Jak u Chmielewskiej! Tylko zamiast dorodnego człowieka – zniknęła mysz.
Kolega: – Nie ma ciała, nie ma zwłok, nie ma morderstwa.
Druki delikwent: – Nie będziemy pociągnięci do odpowiedzialności.
Ja: – A jeśli to była matka dzieciom? Żona? Kochanka?
– I teraz ta mysia rodzina siedzi w norce i czeka, aż mama wróci z pracy…Albo, nie daj borze szumiący kochanek czeka na uściski…

I tak oto biurowy dramat przerodził się w czarną komedię.

Scena czwarta – powrót Lukrecji (i nie sama!)

Następnego dnia – długo nic. Lukrecja nie pojawia się. Atmosfera niepewności. Ale nagle – jest! Przemknęła!

Kolega zauważa:
– To była tłusta mysz.

Ja na to:
– Jak zostawiacie po sobie tyle okruszków i innych dóbr pod biurkami, to przez noc się wypasie. Jej talia będzie zaokrąglona i widoczna z daleka.

Inny kolega komentuje:
– Nie, to musiał być ten mąż Lukrecji. Albo kochanek, jak to stwierdziłaś.

I rzeczywiście – po chwili przemknęła jedna mysz i druga. Najwyraźniej para. Nie będziemy wnikać w to, czy to związek sformalizowany, czy nie. Od tamtej pory – cisza. Myszy zniknęły.

Epilog – co dalej z Lukrecją?

Są dwie opcje: albo się wyprowadziły, albo… uznały, że nasze szkolenia są ponad ich siły. W końcu dziś odbyło się jedno z tych wielkich firmowych szkoleń – temat na osobny tekst. Ale może myszka, ta mała, sprytna istota, spojrzała na harmonogram i pomyślała:

„Jestem za mała i za leniwa, by oprócz jedzenia pochłaniać jeszcze wiedzę.”

I zniknęła. A my… tęsknimy.

 

☕ Postaw mi kawę

Jeśli poruszyły Cię moje słowa, rozbawiły lub posmakowały – otul mnie aromatem filiżanki kawy.

📻 Głos Janusza. Tekst mój. Zaparz coś ciepłego.
Posłuchaj mnie na YouTube: 👉 Avatea Edyta

Odpowiedz

Please enter your comment!
Please enter your name here